poniedziałek, 8 czerwca 2015

AMI w Polsce

Być może niektórym ta informacja się przyda:

Maria Montessori wraz ze swoim synem Mario utworzyła organizację, której zadaniem do dziś jest szerzenie jej pedagogiki i spojrzenia na świat.
Nie tylko jej, także prowadzenie dalszych badań nad rozwojem dziecka - Montessori wierzyła, że to, czego dokonała, to zaledwie początek... Bardzo zależało jej na tym, by wszystko, co człowiek odkryje o człowieku, było implementowane w szkoły i sposób uczenia się i nauczania. Swoją metodą nazywała "naukową pedagogiką" - ponieważ wiele czerpała z naukowego podejścia do dzieci i ich pracy (obserwacja, prowadzenie notatek, wyciąganie wniosków...).

Tą organizacją jest AMI - Association Montessori Internationale - http://ami-global.org/. Jest to organizacja, której nauczanie wyjątkowo, ponad wszystkie inne, pozostaje w zgodzie z pierwotnymi naukami Marii Montessori. O tym, jakie plusy i minusy niesie ze sobą takie podejście, napiszę wkrótce, ponieważ narazie przekazuję informację, z której bardzo się ucieszyłam:

Mamy już oddział AMI także w Polsce! Z siedzibą w Poznaniu :) I w sierpniu rozpoczyna już swoją działalność, kursem kwalifikującym na nauczyciela Montessori dzieci w wieku 3-6 lat.
Dla nauczycieli, jest to wyjątkowo dobra wiadomość, ponieważ będą mieli okazję na miejscu przekonać się, jak uczyła sama Montessori. Dla rodziców również - to już kolejny organ kształcenia nauczycieli naszych dzieci, dzięki któremu będziemy mogli spokojnie spać i nie bać się o ich przyszłość :)

Zainteresowanych zachęcam do polubienia strony AMI Poland na Facebooku - https://www.facebook.com/MontessoriPoland?ref=ts&fref=ts
:D

czwartek, 21 maja 2015

Puzzle - gradacja

Puzzle to nie tylko zabawka. Mądrze dobrane stanowią doskonałą pomoc edukacyjną. Dlaczego?

Przede wszystkim - usprawniają funkcje syntezy i analizy wzrokowej, od których zależy umiejętność czytania i pisania.
Poza tym ćwiczą:
- orientację przestrzenną;
- pamięć wzrokową;
- koordynację wzrokowo-ruchową;
- wytrwałość;
- koncentrację;
- spostrzegawczość;
- logiczne myślenie i kojarzenie;

W systemie Montessori puzzle są także materiałem do ćwiczeń z zakresu motoryki małej (manipulacji dłońmi i palcami), przygotowującym dziecko do prawidłowego chwytu materiału piszącego (ołówka, kredki, długopisu). Dlatego każdy element puzzli powinien być zaopatrzony w uchwyt, który to umożliwia.

Przyznaję, że nie każde puzzle mają u mnie uchwyt - mamy i mieliśmy na półkach puzzle wykonane z bardzo grubego drewna, uważam, że bardzo dobrze ćwiczą one ruchy całej dłoni i są dobre zwłaszcza przy pierwszych puzzlach dla najmłodszych dzieci. Potem już ten sens znika, ponieważ dziecko na tyle sprawnie operuje całą dłonią, że takie puzzle przestają pełnić, wg mnie, swoją funkcję (mówię tu tylko o manipulacji dłonią).

Po raz kolejny u mojego synka zaobserwowałam tą samą kolejność, z którą moje starsze dzieci interesowały się określonymi puzzlami, więc się tą kolejnością dzielę :P
Jest ona wynikiem wyłącznie moich obserwacji na mojej trójeczce i dzieciach, z którymi pracowałam, więc raczej wskazówka do przyglądania się dzieciom pod tym kątem, niż instruktaż który można zastosować przy każdym dziecku :)

Pierwsze puzzle na naszej półce były pojedyncze. Najłatwiejsze było koło :) 

 
Myślałam, że łatwiejsze były puzzle z mniejszą liczbą boków, ale nie - kolejny zawsze był kwadrat: 
A dopiero następny trójkąt. O dziwo, tą samą kolejność zaobserwowałam w sorterach: 

 
W sprzedaży, niestety, zagranicznej, jest dostępne także małe kółko:

Następne były koła, ale o trzech różnych rozmiarach:
Kiedy kółka się znudziły, dzieci były w stanie opanować tą trójeczkę: 

 
Która zaraz potem przeszła w czwóreczkę:

I piąteczkę:
Myślę, że na tym etapie można byłoby zaproponować dziecku puzzle złożone z jednego rodzaju figury, ale o różnej wielkości takie, jak ta:

Widziałam także puzzle złożone z 5 trójkątów, czy 5 kwadratów, ciekawe o tyle, że ułożone od najmniejszego do największego. Niestety, nie pamiętam firmy, jak znajdę, podzielę się informacją :)

Na tym etapie proponowałam dzieciom pierwsze puzzle z obrazami, na jednolitym tle. Chodziło o to, żeby dziecko skupiło się na figurach, a nie na tle całości puzzla. Dlatego ucieszyłam się, gdy w łapki wpadło mojemu A. coś takiego. Natychmiast załapał i długo i namiętnie z tym pracował:

 
Niemal jednocześnie zapoznałam go z pierwszą scenografią, której elementy jednocześnie były wykonane z grubego bardzo drewna, o czym wspominałam:

 
Wolałabym, żeby było odwrotnie - żeby zwierzaki były puzzlami grubymi, a scenografia z uchwytami. Jednak mój syn zupełnie nie przejął się tym faktem, obydwa rodzaje puzzli zajmowały go długimi popołudniami, ku uciesze mamusi :D

Następne puzzle były już odzwierciedleniem jego zainteresowań:

i odkrycia mamy, czyli puzzle dźwiękowe - A. rozpoznaje już dźwięk sprzętów muzycznych! A ja rosnę i rosnę... ;) Bardzo lubię w tych puzzlach jednolite tło i uwielbiam w sprzętach muzycznych, że grają tą samą melodyjkę. Dzięki temu kojarzenie dotyczy wyłącznie związku grafiki/kształtu z dźwiękiem a nie z rodzajem melodii.


Jeśli macie fajne puzzle, a nie mają one uchwytu - to także nie problem - wystarczy zaopatrzyć się w jednego koloru pinezki, jakie jak ta:


I ostrym przecinakiem w obcęgach obciąć ostrze, a plastykowy uchwyt przykleić dowolnym klejem do drewna (choćby "Kropelką") pośrodku puzzla. Zwykle wybieram pinezki w białym kolorze, wszystkie, oczywiście, tego samego koloru, dla każdego z puzzli.

Ciekawa jestem, na ile moja obserwacja pokrywa się z Waszą :D

niedziela, 3 maja 2015

Bento-przygoda cz.1

Od lat podobały mi się pudełeczka śniadaniowe bento... kolorowe, piękne, przyciągające wzrok i pobudzające ślinianki mniam ;)
W praktyce? Kompletnie nie widziałam siebie w roli mamy komponującej tą skomplikowaną mnogość kolorów, tekstur, smaków...
Mangi nie lubię.
Ale w postaci bento... ;)

No i wreszcie! Postanowiłam przełamać mój strach przed tym, że nie podołam :D
I postanowiłam nie szaleć.
Krok po kroczku.

Na początek kupiłam pudełeczka do formowania ugotowanych jaj w słodyczokształtne króliczki, samochody, ryby, miśki. Jaka szkoda, że nie zrobiłam tego wcześniej!

Po pierwsze - moje dzieci polubiły wcinanie gotowanych jaj.
Po drugie - mają kapitalną zabawę i uwielbiają to.
Po trzecie - starsze robią już jajeczne bento samodzielnie - to takie proste.
Po czwarte - młodszy sam wcina jaja bez oporów, które miał wcześniej. No bo jajo zjeść nie, ale samochód - pycha :D
Po piąte - jak się przekonaliśmy, jaja przechowane nie w pudełkach bento, ale w tych właśnie opakowaniach genialne sprawdzają się na wycieczkach! Jaja nie uwalniają swojego zniewalającego jajecznego zapachu, są atrakcyjne, mają kształty, a jeśli ktoś nie chce je brać w łapkę, to wystarczy otworzyć pudełko, posolić, i wcinać łyżeczką jajo prosto z pudełeczka. Piękna sprawa :)

Jajczane bento ośmieliło mnie okrutnie - przygoda przestaje być moja, zaczyna być nasza :) Mam więc nadzieję, że część dalsza nastąpi :)

A nasz początek wygląda okrutnie prościutko:

Najpierw pudełeczka zawitały do nas pocztą (ja zamówiłam przez Allegro):
Potem wystarczyło ugotować jajka:
Potem ostudzić je tylko na sekundę, żeby skorupki nie poparzyły rąk:
Jak najbardziej ciepłe obrać ze skorupki i umieścić w pojemniczkach (wkładam nawet te, które niezbyt fajnie mi się obrały):
 
I dopiero teraz umieścić pudełeczka do ostygnięcia:
Kiedy ostygną, te brzydsze wyjadamy łyżeczką, ładniejsze lądują w pudełeczku do jedzenia do łapki:

Nie muszę mówić, że wcinają "się" w mig? :D

niedziela, 22 marca 2015

kolory, kolory...

W 17 miesiącu A. zaczął zwracać uwagę na kolory, a jako narzędzie diagnostyczne wykorzystałam ten sprzęt:


Przeróżne rzeczy kładłam do środka, ale do 17 miesiąca A. był zainteresowany wyłącznie zawartością szuflad. Kiedy zobaczyłam, że kładzie wg kolorów, na półce wylądowały także:

oraz książeczki o kolorach, z których najbardziej spodobała mi się ta:


Książeczka ma okładkę, która mi się nie podoba i jest bardzo myląca: w środku nie ma obrazków, ale bardzo ciekawe zdjęcia, które mój najmłodszy ogląda nawet dziś, a ma już 20 miesięcy. Uwielbia przy tym małe kręcidełko odsłaniające obrazki:

oraz fakt, że każdy kolor ma w sobie rozkładówkę, a w środku fantastyczne, duże, piękne zdjęcia:


Jedyny ogromny zawód mojego A. to to, że ostatnia kartka-kolor nie ma rozkładanego zdjęcia (do dziś A. rozdrapuje ostatnią stronę w jego poszukiwaniu...) a mój zawód to to, że książka ma trzy kolory podstawowe: czerwony-żółty-niebieski ale dwa pochodne: zielony-pomarańczowy. Gdyby były jeszcze te cechy w książeczce, to nawet okładkę by się wybaczyło ;)

W międzyczasie zrobiliśmy prezentację trzech kolorów na pierwszym pudełku kolorowych tabliczek, A. był pilnym uczniem, wszystko ładnie powtarzał, totalnie zignorował pudełko po prezentacji po dziś dzień ;)
źródło: alezabawki.co

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Krok po kroczku...


Mam trochę postów do nadrobienia... mam jednak nadzieję, że uda mi się ogarnąć i napisać, co wydarzyło się w ostatnich miesiącach, choć jak do tej pory nigdy nie pisałam wstecz :D


16 miesiąc dla A. okazał się wiekiem przełomowym. Wszystko się zmieniło i zmienia. Jedzenie, toaleta, kąpiel, zasypianie - A. coraz częściej zaczyna przejmować pałeczkę. Przejmuje krok po kroczku to, co dotychczas należało do mnie. Hm... no prawie. Nie przejmuje zasypiania. To chyba jedyna rzecz, która nie działa u mnie w systemie "do trzech razy sztuka w końcu się uda" ;)


* * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Stolik, krzesełko i widelec, czyli wcinamy:

Obserwacja:

Mój A. tolerował wysokie krzesełko tylko przy wspólnych posiłkach i jako sprzęt wspinaczkowy. Z małpią zręcznością pokonywał wszelkie centymetry plastyku, żeby dostać się do siedzenia. Gdy chciał. Czyli do wspólnego (2+3) obiadu. Wyłącznie.

Zmiana w otoczeniu:

Coś jeść trzeba, częściej niż raz dziennie, dlatego przenieśliśmy się (my bo zwykle jemy razem, 1+1) do stolika dziecięcego, ale tradycyjnego, z tradycyjnym krzesełkiem. Niestety, z racji oszczędnościowych ze zbyt wysokim krzesełkiem, ponieważ to, które mamy (made by IKEA) jest ciut za wysokie (siedzenie jest na 30 cm wysokości, zdecydowanie za wysoko, wolałabym takie na 22cm...). Początkowo planowałam jednak się przełamać i kupić mniejsze (co nie jest takie łatwe, bo wszędzie dookoła to samo... a dodatkowo fundusze skromne...). Na szczęście okazało się, że możliwości adaptacyjne dzieci są nieograniczone i po kilku nieudanych próbach szkrabik z małpią zręcznością i prędkością wspinał się na siedzisko :D

Tak więc wcinamy sobie nasze posiłki przy prawdziwym stole, na prawdziwym krześle, z prawdziwymi sztućcami.
Czy Wy też zauważyliście, że ze wszystkich sztućców dzieci najszybciej opanowują widelec? Czy ja coś mówiłam o tym, że mój szkrab coraz chętniej sięga po łyżkę? Sięga nadal, ale jakiegoś specjalnego postępu nie zauważyłam... Łyżeczka najchętniej jest brana do jedzenia jogurtu. I narazie tyle.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * *

 Pożegnanie z pieluszką, część I:

Obserwacja:

Włazi mi paskuda do toalety, gdy z niej skorzystam i ignorując to, co tam robię, milion razy pokazuje paluszkiem i każe sobie powtarzać: toaleta - mama będzie robić siusiu ;) - toaleta itd. rozumiecie... Ogląda, zagląda, wchodzi do toalety, patrzy, otwiera... Do tego zastyga gdy robi siusiu. No nie da się tego ignorować ;)

Zmiana w otoczeniu:

Wkroczyliśmy w pierwszy etap pożegnania z pieluszką p.t. "Nocniczku, to jest A., A. to jest nocniczek". Kupiliśmy go razem w sklepie - ja pokazałam A. dwa, A. wybrał, powędrowaliśmy do kasy i wróciliśmy z nocniczkiem do domu. W sklepie nawet na niego usiadł, w domu nie od razu.
Na tym etapie nie zdejmuję pieluszki, naszym celem jest skojarzenie:
a. do czego służy nocnik;
przede wszystkim jednak wyrobienie nawyku myślenia:
b. w momencie, gdy robię siusiu - potrzebny jest nocnik.

To dlatego nocnik na tym etapie jest w pokoju. Nie jestem w stanie dobiegnąć z A. do toalety na czas (i nigdy wcześniej na tym pierwszym etapie nie byłam, oznaczałoby to rzucanie wszystkiego, łapanie syna, bieg do celu... no nie mój scenariusz, zdecydowanie), w moim przypadku sprawdzało się ulokowanie nocniczka w kącie pokoju. Gdy tylko A. robił, zrobił lub chciał robić siusiu, od razu zapraszałam go, żeby usiadł na nocniczku, tłumacząc, że siusiu robimy na nocniczku.

Jak to wygląda? Gdy widzę znak po-przed-lub w trakcie:
1. mówię mu, co się właśnie wydarzyło-wydarza-wydarzy za chwilę
2. mówię mu, co dzieci robią, gdy chcą zrobić siusiu (siadają na nocniczku, pokazuję na nocniczek)
3. proponuję zdjęcie pieluszki
4. zapraszam do tego, by usiadł na nocniczku
5. pytam, czy chce jeszcze siusiu, czy już skoczył (po czasie jakimś, oczywiście, lub na sygnał A.)
6. zakładamy pieluszkę.

Grunt to spokój. Nie zawsze A. siadał na nocniku, nie zawsze chciał zmienić pieluszkę. Najważniejsze potraktować rzecz normalnie, normalnym tempem gestów, ruchów i tonacji głosu. Z czasem gdy A. zrobił siusiu pokazywał na nocniczek. Powoli szykował się na część II pożegnania z pieluszką :)

Muszę coś jeszcze dodać:

Nigdy ten etap nie trwał u nas długo.
Po pierwsze, dzieci szybko załapywały, że robią lub zrobiły siusiu i nocniczek ma z tym coś wspólnego. Przedłużanie tego przedstawiania byłoby ignorancją wobec faktu, że dziecię me załapało już to, co załapać powinno. Tydzień do dwóch tygodni to max.

Po drugie, my zwykle pieluszkę zmieniamy w łazience, a tu nagle w pokoju, obok nocnika. Może to wprowadzać w zamieszanie i czasami zdarzało się, że A. ignorował nocnik i szedł tradycyjnie do łazienki, dawałam wtedy sobie spokój z tłumaczeniem. Dlaczego w takim razie nocnik w pokoju a nie w łazience? Po co to mieszanie w głowie? Przecież w łazience też się da wytłumaczyć. No da, ale PO zrobieniu siusiu. Jeśli za każdym razem PO szlibyśmy do toalety i pokazywałabym mu nocnik, boję się, że nie załapałby kolejności, albo łapałby trudniej.
Ja starałam się wyłapać moment robienia siusiu - wtedy sadzałam go na nocnik. Gdy po jakimś czasie robił siusiu i dawał znać i pokazywał paluszkiem na nocnik, nocnik powędrował do łazienki.
U nas to działało za każdym razem. Mi po prostu tak było łatwiej. Każdy jednak niech wybierze, co dla niego będzie najlepsze, nocnik w pokoju bywa trudną decyzją :D


* * * * * * * * * * * * * * * * * * *
 Kąpiel:

Obserwacja:

Zabawki to połowa czasu w wodzie. Co z oczu to w łapki, a w łapki dostaje się konkret: mydło. Myjka. Ręcznik do wytarcia zachlapanej buzi - pod ręką być musi. Pojemniki z mydłem w płynie. Szampony. Jednym słowem - wszystko, co należy do łazienki.

Fajny sprzęcicho w łazience to też kosz na pranie. I nawet już mam pomoc przy zdejmowaniu ubranek i wkładaniu ich do kosza. Żyć nie umierać.

Zmiana w otoczeniu:

Wyrzuciliśmy większość zabawek! Mimo to kąpiel jest frajdą! Kto by pomyślał. Daruję sobie poszukiwanie atrakcji łazienkowych, choć nie mam złudzeń, jeszcze do nich wrócę. Ale tymczasem - wystarcza nam kubek, a najlepiej dwa, do przelewania, gąbka - byleby chłonna, myjka, a najlepiej maleńki ręcznik na łapkę, taki jak jest sprzedawany z ręcznikami dla noworodków.

Gdy się kąpiemy:
- mówię kolejno, co będzie/my robić: trzeba zdjąć sweterek/teraz można wejść do wanny/potrzebujesz mydła itd. To wygląda tak, jak byśmy się umawiali na to, co będzie się działo
- staram się być pasywna - innymi słowy, im bardziej jestem stołko-wieszaczkiem, tym lepiej (np. to on wyjmuje rękę z rękawa, ja go tylko trzymam)
- używam określeń "prawa noga" "lewa ręka"
- uzgadniam, jak zrobić każdy kolejny etap "potrzebujesz mydła, podać Ci go?" "teraz nie wypłuczę Ci włosów, bo chyba Ci się to nie podoba, spłuczę za chwilkę". Nie zawsze pytam go o wszystko, bardzo często po prostu go informuję, szanując jego reakcję - to ona mi podpowiada, co dalej robić. Nie jestem zwolenniczką zasypywania dzieci pytaniami - a herbatkę chcesz? a widelec? a łyżeczkę? Sama chyba bym zwariowała... ;)

No więc podchodzimy do tego zwyczajnie. Jedyne, czym się kierujemy, to:
- nic na siłę;
- wiemy obydwoje, co się za chwilę wydarzy;
- szanuję jego reakcje na to, co się dzieje;
- utrzymujemy normalny ton i gesty, żadnego pośpiechu. Zwłaszcza, gdy dzień kiepski a ja podjęłam niezbyt mądrą decyzję o umyciu włosów, A. krzyczy że nie chce piany na głowie, którą już ma, a którą muszę mu spłukać. Może nie zaraz, ale jednak przed wyjściem z wanny. Tak też bywa.

* * * * * * * * * * * * * * * * * * *

Do tej pory myślałam, że 2 latka to taki przełom rozwojowy. U nas 16 miesięcy :D

sobota, 11 października 2014

Toddlersy i kontrola zachowania

Znalazłam na internecie dziś taki artykuł, warto mu się przyjrzeć:



Tu jest link do artykułu: http://www.huffingtonpost.com/2014/10/10/toddlers-angry-behave-study-video_n_5959482.html

piątek, 3 października 2014

Na wrześniowej półce...

A. 15 miesięcy
 ...dziać się zaczyna sporo :)

1. Przede wszystkim zaczęła się rotacja zabawek, czyli klasyka. Widać, że A. potrzebuje niekoniecznie nowych zabawek, natomiast nowych bodźców. Dlatego nie wszystko, o czym tu napisałam, znajduje się na półkach w tym samym czasie. Część też zabawek jest podzielona - ponieważ mam piętrowe mieszkanie, połowę czasu w domu A. spędza u siebie w pokoju, połowę na dole, w pokoju rodzinnym, gdzie ma swoją półkę - tu też mamy więcej pomocy montessoriańskich niż klasycznych zabawek. Poniższy zestaw tego co nam się przetoczyło przez dom w tym miesiącu raczej ku przejrzeniu, co można spotkać na półce 15 miesięczniaka ;)

2. Część zabawek schowałam na potem, ekspozycja części uległa modyfikacjom:


Zwierzątka dużo zyskały odkąd stoją na własnych nogach zamiast tulić się do siebie w koszyku ;) Coraz częściej w zabawie widzę, że niedługo A. będzie się bawił w farmę. Zwierzątka do siebie mówią, są karmione a nawet ostatnio dają buzi. Autka narazie poprzestają na jeżdżeniu, układaniu się w korek samochodowy, jeżdżeniu przez różne przeszkody takie jak ta:


To jest hit tego miesiąca :D Jak się okazało, czas na:

3. tory z przeszkodami! Czyli wprawianie rzeczy w ruch, pierwsze obserwacja zasad fizyki w praktyce. Zjeżdżalnie, drogi, tory, tunele, mosty, to jest to :) Tak więc pod tym względem kombinujemy nie koniecznie z gotowych zabawek, choć ta jeszcze jest wyjątkiem:

Ta zabawa to dopiero początek, wszystkie tory przeszkód to naprawdę szerokie pole dla wyobraźni.

4. Swój moment przeżywają także wszelkiego rodzaju sortery:


Mamy ich sporo, zmieniam je, gdy poprzednie się znudzą. Początkowo planowałam iść zgodnie z albumami dla toddlersów z montessori i zakupić mu takie oto pudełeczka ;):
 
Jednak jak się okazało, po zakupie sześciana wszystko poszło jak burza i A. radzi sobie ze wszystkimi sorterami i beznadziejnymi cechami jakie mają, a mianowicie:

- kolory są różne, więc dziecko nie widzi kształtu tylko kolory... w Montessori wszystko co należy do cech "pobocznych" powinno być takie samo. W sorterach chodzi o rozpoznawanie kształtów, więc wszystkie powinny mieć ten sam kolor. A guzik. Nie mają.

- mówiące sortery nazywają sześcian kwadratem a walec kołem co mnie do szału doprowadza, bo przecież za jakiś czas A.  będzie się uczył brył. Będzie musiał odkręcić sobie wszystko to, czego się nauczył. Grrr. A jak na złość nasz mówiący sorter to jeden z tych ulubionych. Wybrnęłam z tego tak, że kiedy daję mu prezentację lub przypominam o co chodzi gdy widzę, że rozwala rzeczy zamiast się bawić, wodzę palcem otwór w sorterze mówiąc np. koło i potem wodzę palcem brzegi ścianki o tym samym kształcie i powtarzam koło. Czyli - radzimy sobie.

- gaduły z niektórych sorterów obrzydliwe i już wolę gdy mówią koło niż gdy śpiewają tańczą i robią inne cudaczne rzeczy. Niestety one często powodują, że A. przestaje sortować kształty a zaczyna namiętnie klikać przyciski. Taki inszy rodzaj pilota, grrr... daję takowe tak rzadko jak się da, jeśli w ogóle

- część brył chyba dla oszczędności nie ma wszystkich ścian - są kubeczkami. I to powoduje, że ciężko jest je złapać prawidłowo i umieścić w odpowiednim otworze. Na szczęście tą cechę A. jakoś pokonał, po pierwszych dniach złości, krzyków i rzucania zabawką gdzie popadnie, znalazł sposób na ich łapanie i pogodził się z tą cechą. Tak więc uff...

- W przypadku graniastosłupa o podstawie kwadrata czyli takiego podwójnego sześcianu często ściana dłuższa jest niewiele dłuższa od ściany krótszej. Mega ciężka sprawa, narazie te figury musiałam usunąć, okazały się nie do pokonania. Nie mam też jak zaprezentować mu sposobu chwytu czy innego triku, a A. nie dał rady jakoś tej cechy pokonać, więc chwilowo spasowaliśmy.

- nie daję od razu wszystkich figur do układania. Dawałam w takiej kolejności, co wynikało z umiejętności A.:
A. walce
potem dodałabym do tego B. sześciany (niestety poza tym typowo montessoriańskim wszystkie nasze sortery takowych nie mają)
potem C. graniastosłupy o podstawie pięciokąta (gwiazdki)
D. graniastosłupy o podstawie trójkąta (okazały się łatwiejsze do wrzucenia niż te prostokątne, chociaż wszędzie w albumach czytałam, że najpierw daje się pudełka z prostokątnymi przekrojami klocków
E. graniastosłupy o podstawie kwadrata czyli te wyżej opisane
F. inne.

Na początku próbowałam dawać mu po jednym z każdego kształtu, ale to nie przeszło. Wkładał cylindry po kilka razy i zostawiał zabawkę. Więc zostawiłam sortery które mają po kilka sztuk tej samej bryły i tak np. były:
a. najpierw po 3-4 walce, potem 
b. po 3-4 walce i jednym sześcianie gdyby był ;)
c. po 3-4 walce (nieistniejący ;) sześcian) + graniastosłupy o podstawie pięciokąta
i mniej więcej na tym etapie okazało się, że mogę mu dać sortery o różnych bryłach ale w liczbie pojedynczej i dalej pooooszło :D
Teraz są MEGA popularne i ile sorterów tak wszystkie są w użyciu. Z wyjątkiem tych o prostokątnym przekroju ;)

5. Pozostałe nasze hity to dzwonki:


Uwielbiam je, bo mają to, czego zwykłe dziecięce nie mają: są tego samego koloru, a to co je odróżnia od siebie to jest dźwięk. YES! :D Nic dodać, nic ująć. Super :D

6. Na półce pojawił się wstęp do zabawy kolejką drewnianą:


A. te trzy (czasem 4) wagoniki ogląda, bada, analizuje, jak działają, jeździ nimi. Jeszcze nie potrafi jeździć nimi na torach, więc tytułem wstępu - ten koszyk. Udany, jak się okazało.

7. Wieże. A. wcale nie miał do tej pory ochoty je układać, mam wrażenie, że musiałam dopiero mu pokazać, że to jest fajne, by zaczął się tym bawić. Uwielbia zwalać wieże, ale szału nie było, dopóki nie zrobiłam to samo, co z kolejką, czyli nie wyjęłam tylko 3 kubeczków. Załapał na tyle, że zaczął układać wieże także z innych klocków:


Co robi to niebieskie autko obok wieży z kubeczków? To nasza zabawa... hazardowa trochę... wkładam autko pod kubek, mieszam kubkami i pytam "gdzie jest autko teraz?". Zabawa powoli wychodzi z mody, bo A. łapie, że każdy kubek z innego koloru... :P Ale na początku miał zagwostkę i uwielbiał tą zabawę... Nieszkodliwą, mam nadzieję... ;)

8. Nakładanki:


Zwykłe nakładanki już okazują się być zbyt łatwe, to, co tutaj jest wyzwaniem to nakładanie z boku (1) i nakładanie w określonej kolejności (2) - tutaj jest wprawdzie mieszanka kolorów ale tadam! mamy kontrolę błędów którą stanowi rozszerzający się bolec, na który nakłada się kółka. Inaczej musiałabym liczyć wyłącznie na bodziec wzrokowy w ocenie poprawności wykonywanego zadania, a jak się przekonałam przy starszych moich dzieciach, wcale im nie przeszkadzało to, że kółka nie układały się w nic konkretnego... Tak więc jeszcze nam do fenomenu różowej wieży sporo brakuje... i w międzyczasie cieszymy się tą kontrolą. :D

9. Rozszerzane piłki (nie mam pojęcia, czy mają one jakąś szczególną nazwę:


10. To jest coś, co udało nam się gdzieś kupić, system trybików na magnes. Jeden z nich się kręci, dzięki czemu jest jak w praktyce przekonać się, jak to działa. Choć generalnie rzecz biorąc magnesy na lodówkę budzą u nas zainteresowanie:


11. Zaczął się u nas także popyt na rzeczy, które służą do pchania lub do ciągnięcia
 
12. na umieszczanie przedmiotów w małych przestrzeniach - co najczęściej nie wymaga już wizyty w sklepie a jedynie odrobinę pomysłowości:


13. na bańki - A. zaczął próbować sam je tworzyć :D



14. oraz pojemniki sensoryczne. Ja wykorzystałam narazie do nich ryż, nie kolorowany, ponieważ A. na potęgę go konsumuje. Do tego wymyślił sobie, że żeby wysypać rzeczy z pojemnika trzeba tym pojemnikiem mocno potrząsać - wyobraźcie sobie napój albo wodę w szklance... K'woli ćwiczeń umieściłam tu kubeczki i łyżeczki, czasami mamy tu także wodne młynki do paskownicy i przedmioty do zabawy w archeologa - czyli zakopywanie i odkopywanie:


Uff... trochę tego dużo, wybaczcie przydługi post, ale naprawdę, w tym miesiącu infant przekształcił mi się w toddlersa... A bez względu na to, co w ciągu miesiąca pojawiło się na półkach, i tak nie ma co ukrywać, że najwięcej czasu najfajniejszego spędzamy na podwórku :P